sobota, 21 maja 2016

Gok-seong (Lament) - recenzja


Jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie filmów w tegorocznym canneńskim programie. Ostatnie dwa dzieła Hong-Jin Na („W pogoni” oraz „Morze Żółte”) powinien obejrzeć każdy miłośnik kina azjatyckiego. Koreański reżyser kazał nam czekać sześć lat na swój kolejny film. Było warto.

Początkowo wygląda na to, że Hong-Jin wybrał spacer po znajomym gruncie. Jest tajemnicze morderstwo na koreańskiej prowincji, jest powoli rozwijający się wątek śledztwa, uzupełniany obrazkami z życia lokalnej ludności, jest też i humor kontrastujący z krwawymi scenami. Od samego początku coś tu jednak nie gra, nie wszystko pasuje do obrazku realistycznej sensacji, pojawia się za dużo zdarzeń niemożliwych do wyjaśnienia bez odwołania się do czarnej magii. No i rzeczywiście, wkrótce odkrywamy, że tym razem reżyser przygotował o wiele więcej, jak tylko kolejną historię sensacyjną, bo seria niewyjaśnionych morderstw popełnianych przez mieszkańców wioski ma korzenie w azjatyckich wierzeniach w duchy i demony.

Reżyser nie był jednak zainteresowany realizacją filmu grozy, jeżeli już miałbym szukać porównań to byłoby to nie tyle „Ringu”, co filmy takie jak „Harry Angel”, czyli mroczne opowieści z mocno zarysowanym wątkiem paranormalnym. Zmieszać to z azjatycką wrażliwością, w której humor potrafi iść w parze praktycznie ze wszystkim, a otrzymujemy fascynujący obraz koreańskich wierzeń z „gościnnym” udziałem elementów japońskich. Hong-jin Na nie spieszy się jednak z rozwijaniem tego wątku, piętrzy zagadki, cały czas stawia pod wątpliwość tożsamość prawdziwego sprawcy całego zamieszania, widz praktycznie do samego końca będzie się głowić nad tym, kto jest tym złym.

"Lament" niewątpliwie wymaga cierpliwości. Reżyser nie goni do przodu, powoli zapoznając nas z postaciami i oprowadzając po przepięknej leśno-górzystej okolicy. Sa to obrazki kojące i urokliwe, ale zapewne nie każdemu przypadnie do gustu takie tempo narracji. Warto jednak nie zrażać się pierwszą godziną, bo gdy Hong-Jin zaczyna się już wgryzać w temat duchów to zaczyna się robić naprawdę ciekawie. Scena egzorcyzmów, fascynująca w swej krwawej i dzikiej naturze, na długo zapadnie mi w pamięci.

Film zresztą też, bo z przyjemnością rozpłynąłem się w kinowym fotelu, zapomniałem na ponad dwie godziny o codziennej gonitwie, poddałem klimatowi opowieści i pozwoliłem reżyserowi oprowadzić mnie po świecie azjatyckich wierzeń oraz przepięknym miejscu, w którym lepiej nie zadzierać z lokalnymi duchami i demonami.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz